Fundacja Otwartego Muzeum Techniki

Fundacja Otwartego Muzeum Techniki

Matylda Bamba, córka kpt. Wilhelma Słowika

DSC_8796 (2)Matylda Bamba urodziła się w 1940 r. w Choruli, w czasach, gdy kapitan Słowik wraz z żoną pływali na trasie  Odra – Nysa – Łaba – Hamburg. W 1944 r. cała rodzina opuściła Hamburg i postanowiła pozostać w Choruli, gdzie nadal mieszkała część ich krewnych.Matylda wychowywała się na holownikach parowych, to one były jej domem. Codzienność, pozbawiona zabaw z rówieśnikami  – upływała jej na lekturze książek, rysowaniu i oczekiwaniu na 3 sygnały i zrzucenie kotwicy, które zwiastowały zejście na ląd. W portach i przystaniach bawiła się z dziećmi innych kapitanów. Na holowniku Śląsk oprócz niej mieszkała również dwójka innych dzieci – córka i syn Państwa Podkowa – palacza Feliksa i jego żony Apolonii, również zatrudnionej na statku. Wspomnieniami pani Matyldy Bamby, urodzonej w 1940 roku, wędrujemy do dawnego świata żeglugi śródlądowej. Jednakże jest to opowieść zarówno o niej, jak i o jej ojcu, za sprawą którego do 12. roku życia nie rozstawała się ani na moment z żeglugą i co oczywiste, z holownikami parowymi.   O kapitanie Wilhelmie Słowiku Mój ojciec, Wilhelm Słowik, urodził się 2 czerwca 1910 roku. Nie pochodził z rodziny wodniackiej, a swoje pierwsze kroki na statkach stawiał jako praktykant i chłopiec okrętowy. W czasie II wojny światowej transportował nadal towary w żegludze śródlądowej III Rzeszy. Do 1944 roku pływał na barce jako sternik na trasie Odra – Hamburg. W 1944 roku powrócił z rodziną z Hamburga na Śląsk, do miejscowości Chorula.  W 1945 roku Wilhelm Słowik został wzięty przez Rosjan do niewoli, choć jak podkreślał, nigdy nie był w wojsku. Został zesłany do łagru. Za swoją ponadprzeciętną pracę zaoferowano mu sprowadzenie rodziny. Przerażony tą propozycją, podjął się ucieczki z obozu. W 1948 roku udało mu się przedostać do Polski. Jednak zaraz na granicy został zatgrzymany przez miejscowy oddział Urzędu Bezpieczeństwa. Po błaganiach rodziny został zwolniony. Powrócił do żeglugi, ale już jako Franciszek Słowik. Ponieważ był Ślązakiem, musiał ukrywać swoją tożsamość wobec nowej władzy w Polsce ukrywał także to, że pracował w łagrze.  Niedługo po powrocie uzyskał patent kapitana żeglugi śródlądowej. Był jednym z kapitanów, który miał okazję uczestniczyć w sprowadzaniu małych i dużych Holendrów – holowników zbudowanych w Holandii na mocy umowy polsko – holenderskiej. W 1949 roku przybył do Polski z Rotterdamu na holowniku parowym Swarożyc. Była to duża i nowoczesna jednostka wybudowana w Holandii na potrzeby transportu rzecznego w obrębie Odry swobodnie płynącej – od stopnia wodnego Rędzin aż do Szczecina. Byłam wtedy małą dziewczynką, ale pamietam wrażenie jakie wywarły na mnie przestronne wnętrza Swarożyca, na którym miałam okazję przebywać.  W następnych latach Franciszek Słowik obsługiwał holownik Ścinawa, który pracowała w obrębie Portu Popowice we Wrocławiu. Póxniej, do lat 60. był kapitanem holownika Śląsk. To właśnie mój ojciec był pionierem systemu pchanego na Odrze i w dużej mierze to dzięki niemu wprowadzono nowy rodzaj transportu barek w Polsce. To on również wprowadził system stołówek pracowniczych na holownikach: załoganci zobligowani byli do oddawania części wypłaty na wyżywienie, które było serwowane dla wszystkich na holowniku, a przygotowywane z reguły przez żonę kapitana (zatrudnioną w roli kucharki). System ten okazał się być koniecznym rozwiązaniem, jako, że załoga często w krótkim czasie przepijała swoje wynagrodzenia, pozostając bez środków do życia. Do 1971 roku Wilhelm Słowik dowodził Perkozem, a później przeszedł na emeryturę. W 1972 roku odszedł na wieczną wachtę.  Życie na Odrze W latach 50. XX w. zdarzało się, że dzieci kapitanów pozostawały na statkach dłużej niż tylko do 7 roku życia – ja pływałam do 12 roku życia. Do tego czasu uczyłam się samodzielnie, uczęszczając na postojach do szkół na odrzańskiej trasie, w tym do szkoły podstawowej na Osobowicach, dzielnicy Wrocławia. Prowadziłam samodzielnie zeszyty, odrabiałam zadania domowe i czytałam wskazane treści, zaś w okresie przebywania na lądzie sprawdzano moje postępy w nauce. Uczestniczyłam wtedy również w tradycyjnych zajęciach z innymi dziećmi. Dopiero w wieku lat 12 zamieszkałam wraz z matką na lądzie, kontynuując swoją edukację. Nadal jednak w każde ferie i wakacje pływałam z rodzicami po Odrze, aż do 1956 r. Ojciec nauczył mnie manewrów i prowadzenia statków. Zdarzyło się, że pod jego nieobecność wprowadziłam kiedyś „Ścinawą” barki do portu Popowice.  Życie na dużych Holendrach nazwać można było luksusowym w stosunku do tego, jak wyglądało życie na barkach. Pod pokładami znajdował się salon ze skórzaną kanapą i kredensem, spiżarnia, łazienka z wanną, kuchnia, sypialnia oraz mały jednoosobowy pokoik. Holowniki te miały zbiorniki na wodę, uzupełniane w portach oraz system ogrzewania. Jako, że nie było lodówek jedzenie należało wcześniej odpowiednio spasteryzować, mięso trzymano w specjalnie wytopionym smalcu. Beczki i pojemniki z jedzeniem przechowywano w zenzach. Załogi nie tylko z sobą pracowały, ale też często spędzały wolny czas: mnie w odrabianiu prac domowych pomagali marynarze. Ich codzienność obfitowała też w różne śmieszne wydarzenia: pewnego ranka na postoju w Nowej Soli na holownik wrócił jeden z młodych załogantów cały obłożony pierzem. Jak się okazało spędził noc w taborze cygańskim, niewiele z niej pamiętając. Woda bywała też niebezpieczna. Zdarzyło się, że przy dobijaniu do brzegu na postoju w Cigacicach sześcioletnia córka palacza Podkowy wpadła do wody od strony lądu – kapitan Słowik zdołał ją wyciągnąć niemal w ostatniej chwili, zanim statek uderzył w nabrzeże. Życie rodzin kapitańskich było też mocno związane z przestrzenią miejską – mało kto dziś pamięta, że na ul. Kleczkowskiej, w sąsiedztwie portu miejskiego – mieszkało wiele rodzin kapitańskich. Budowano też specjalne hotele dla pracowników żeglugi i ich rodzin. Wiele dzieci wychowanych na Odrze poszło w ślady rodziców i wkrótce stało się uczniami Technikum Żeglugi Śródlądowej we Wrocławiu, by także móc pływać. Ja także marzyłam o tym, by móc pozostać na Odrze, jednak TŻŚ na kierunkach nawigacyjnych nie przyjmowało kobiet. Gdyby nie to, to z pewnością pracę zawodową związałabym jak ojciec – z rzeką.


Galeria