Fundacja Otwartego Muzeum Techniki

Fundacja Otwartego Muzeum Techniki

Jędrzej Gawerski

WP_20150625_19_12_08_ProMieszkał 300 metrów od portu, więc jako dziecko często tu zaglądał i obserwował pracę. We wrześniu roku 1965 związał się z portem na 44 lat i jeden miesiąc, aż do emerytury. Pracę rozpoczął jako liczman towarów. Później był zmianowym ruchu, dyspozytorem, kierownikiem. W końcu przez kilka ostatnich lat był prezesem spółki portowej. Przeszedł wszystkie szczeble kariery zawodowej, we wrocławskim porcie się spełnił.

Port miejski we Wrocławiu

Przed wojną na Odrze pływało 2600-2700 statków. W trakcie działań wojennych zatopiono blisko 1200 z nich, a część Niemcy przetransportowali na zachód. Statki w dobrym stanie technicznym zabrali Rosjanie jako reparacje wojenne, reszta została przydzielona nam. Podobno w części magazynów portowych w czasie wojny składowano mundury i oznaczenia niemieckie, do dziś nie brakuje ich poszukiwaczy.

W początkach mojej pracy port niewiele różnił się od tego przedwojennego, wciąż funkcjonowały stare dźwigi. Zajmowano się przeładunkiem drobnicowych towarów takich jak cukier, bawełna, wełna, juta, materiały chemiczne, kamień. W pierwszych latach po wojnie pracował tu nadal jeden Niemiec, bardzo słabo znający język polski. Był, jak wspominali z nim pracujący, niezastąpiony przy rozruchu dźwigów oraz urządzeń portowych, jednak połowy z nich nie udało się przywrócić do eksploatacji. Pamiętam pierwsze lata mojej pracy kiedy w porcie zawsze było dużo ludzi: załóg pływających oraz pracowników innych firm, których na terenie portu było kilkanaście. Był tu również sklep spożywczy i pralnia. W dwóch pobliskich budynkach przy ulicy Kleczkowskiej znajdowała się stołówka, świetlica, kino oraz biura. Życie kwitło.

W latach 60-tych nastąpił rozkwit przedsiębiorstwa związany z modernizacją floty pływającej, natomiast przy pracach przeładunkowych nadal noszono 100 kilogramowe worki na plecach. Dzisiaj nikt sobie nie wyobraża, że 2 pracowników w ciągu ośmiu godzin pracy przenosiło na długość wagonu kolejowego 80 ton worków, a następnie układało je aż pod dach. Przy przeładunkach pracowały także kobiety, choć nosiły nieco lżejsze towary.

Dziś port miejski w znacznej części zajmuje się przeładunkiem węgla dla elektrociepłowni miejskiej, z którą współpracuje od 1965.

Załogi holowników parowych

Bardzo dobrze zapamiętałem załogi holowników parowych – „dużych holendrów”, które przypływały do portu pobrać wodę, zrobić zakupy oraz zabunkrować węgiel. Część załóg nie mieszkająca we Wrocławiu lubiła się zabawić w mieście, co było widać gdy wracali na statki. Na barkach holowanych były spartańskie warunki życia – bez prądu oraz bieżącej wody. Lodówek oczywiście też nie było, pływano z kurami i królikami, a na pokładzie stała beczka z wodą. Niemniej tam, gdzie kapitanami barek byli dawni właściciele, kabiny mieszkalne były bardzo dobrze utrzymane, z ładnymi meblami. I tak zapamiętałem kapitana Hinze, który w okresie zimy sam konserwował ładownie swojej barki, czyszcząc je z korozji i malując farbą. To było inne pokolenie, dbało o statki, jak o swoją własność. W przypadku kapitana Hinze barka na której pływał należała przed wojną do jego rodziny.

W latach 60-tych wraz z wycofywaniem z eksploatacji barek holowanych, odeszło też na emerytury część pływających na nich załóg. Barki te służyły jeszcze później przez kilka lat jako magazyny.


Galeria